Felieton: „Pierwsza taka akcja młodego.”
Autor: Droga Ratownika
Pierwsza taka akcja młodego felieton

Jadę na służbę. Jak zawsze w środku cieszę się, że jadę robić to co kocham i to w murach sympatii, wzajemnego wsparcia. Ciężko pracowałem przez 31 miesięcy by tu być. Przypomina się klasyk wśród banałów: „Zawsze o tym marzyłem…”.
Jadę, patrzę na drogę a moja głowa myśli. Przekornie. „A mogłoby coś dzisiaj być”. „Młody, jeszcze mu się chce…” zbywam samego siebie autoironicznie. Jeszcze będzie mi się chciało długo, wierzę! Ale to po prostu zdrowa dawka czystej pasji i zawziętość do działania.

Piątek, to będzie co robić na JRG… Najpierw szkolenie z ratownictwa wysokościowego, potem porządki. „Chodź przymierzyć suchy skafander”, słyszę. Gramolę się do środka, wyglądam w tym jak superbohater. Pha! „Będę miał jakieś supermoce?” – pytam w żartach kolegów. „Już widzę jak z tego wychodzisz gdyby był wyjazd”. Nie zdążyłem doprowadzić mimiki do poważnej i *bam*.

„GBA, GCBA, SCH. Pożar mieszkania. Dym wydobywający się przez kratki went…”
Rozbieram się z tego, ktoś odpiął mi zamek z tyłu. Wychodzę. Biegnę. Nie dowierzam, przecież był spokój…

Jesteśmy na miejscu.
Z kolegą rozwijamy odcinki z kasetonów. Pożar na 10 piętrze w 10 piętrowym bloku. Murphy nie śpi.
[Przypominam sobie teraz jak dwa dni wcześniej zacząłem na grupie „Lider” dyskusję o rozwinięciach linii gaśniczej w wielopiętrowych budynkach. Pytałem o rozwiązania, bo sam w tym temacie leżę i chciałbym wiedzieć więcej. Ktoś pisał, że kasetony to beznadzieja. Może. Rozwinięcie między biegiem schodów nie było wykonalne, po elewacji trwało by dłużej… kasetony (w tym 50% W42) to chyba była najlepsza opcja. Najprostsza. A po tej akcji myślę, że najprostsze znaczy najlepsze (prawie, ale nie będę rozwijał kolejnego wątku). Nie tylko jeśli chodzi o rozwinięcia, ale i ewakuację poszkodowanych.]

Idziemy. Nie było w ogóle mowy o poszkodowanych, ale idziemy szybko jak się da. Rozwijamy.
Widzę, że kończy się ostatni odcinek, jest mieszkanie. Ale nie ma dymu. A, nie. Jest! Wydostaje się przez szczeliny niechętnie.

Otwarcie drzwi, jeden puls w górę. Wszystko spadło. Nie ma temperatury. Poszliśmy w lewo (to był szczęśliwy strzał w 10tkę). Szukamy. Widoczność na 20 cm przy podłodze. Porozwalane buty, klapki, torebka, wąskie przejście. Szkolenie FireTrap.pl przydało się w jakimś stopniu, a później inspirowane szkolenie wewnętrzne na JRG (w tym trudna strefa zbudowana przez kolegów z 1. zmiany). Było warto. Mimo wszystko, raz próbowaliśmy wcisnąć się (jak się później okazało) między skrzydło drzwi, a sofę. Nie ma mocnych.

Idziemy, szukamy. Macam. Noga? Noga! Zbliżyłem wizjer maski, niebieskie dresy(?). „JEST! TU! GOŚCIU! JEST!”. Gdyby nie maska pewnie nie musiałbym się powtarzać.
Linie położyliśmy na podłodze, gościa złapaliśmy pod pachą, za ubrania i targamy. Rzucam tymi butami, klapkami, torebką do góry niczym fontanna torując przejście. Nic nie czuję, nic nie myślę, jestem w sumie wyłączony mentalnie. Kolega pewnie też. Większość z nas w czasie akcji z resztą. Po prostu działamy.

Koledzy czekają przed mieszkaniem, znosimy go piętro niżej. „Wracajcie dalej szukać”. Nie wiem nawet co z facetem, myślałem, że był „zatrzymany”…

Kamera #FLIR dotarła. Mogła być z nami prędzej, ale trudno. Było szybko. Biorę ją w łapę. Wracamy. Kończymy lewą część mieszkania. Kamera pokazuje wszystko. To jak latte macchiato w hamaku przy wschodzie słońca. Taaaka robota! Nie ma nawet sensu porównywać kamery do klepania łapą po panelach, czy rysowania nogą półkola przed sobą.

Jest kot! Świeci się na ekranie jak ozdoba świąteczna. (…to był pies. York. Później leżał z osmolonym pyskiem przykryty czarną folią). Wyniosłem go tylko przed drzwi. Widzę doskonale kontrastującą linię po której w pośpiechu wracam 3-4 metry do kolegi. Szukamy źródła pożaru, szukamy ludzi. Wracamy do przedsionka. Teraz prawa strona mieszkania. Docieramy do pomieszczenia z brunatno-brązową szybą, chwilę później pękła. Na pierwszy, może drugi rzut oka widać, że to tutaj rozwijał się pożar. Mocno stopione elementy ozdobne, spalona kołdra, wezgłowie. Ale… ognia nie ma. Coś się tli. Kilka iskier.

Pożar udusił się, choć zdążył udusić jeszcze psa i właściciela mieszkania po drodze. Wszystkie okna były szczelnie pozamykane, drzwi wewnętrzne otwarte za wyjątkiem jednych, do małego pokoiku, a w nim… inny świat, drzwi do Narni, w której było czuć zapach, taki gryzący, ostry, osiadający wszędzie, wliczając w to Twoje kubki smakowe. Gdyby wszystkie drzwi w tym mieszkaniu były zamknięte (wiadomo, że to czysta teoria) to szkody mogłyby być dużo, dużo mniejsze na wzór tego małego pokoju w którym było „czysto”.

Pożar kontrolowany przez wentylację. Wstępnie wygasł, udusił się. Trochę „malowania”, 10-15 litrów wody i nie ma pożaru.
Później dowiedziałem się, że facet przeżył, nieprzytomny pojechał na OIOM. Uffff.

W między czasie otwieraliśmy okna, widoczność się poprawiała. Zobaczyłem dzwoniący telefon. *Dzwoni: Marysia*. Wtedy mnie tknęło, przestałem nic nie czuć, nie myśleć i być wyłączonym. Zwolniłem na sekundkę. Zrobiło mi się przykro. „Pewnie żona”, myślę.

Później przyjechała. Najpierw zobaczyła psa, później męża, a na końcu mieszkanie, w całości „przemalowane” na czarno. Zrozpaczona. Znowu mi przykro, policjant zajmuje się Panią, nie pozwalamy wejść jej do środka.
Ubrałem maseczkę, naciągnąłem na nią kominiarkę, ubrałem nitryle (wcześniej zapomniałem) i odtąd tak poruszałem się po mieszkaniu. „Robię” sobie nawyk.

Klatka schodowa wyposażona była w automatyczną klapę dymową, nasz wentylator pracował. Nadciśnienie było zadowalające. Klatka zabezpieczona. Wszystko grało.
Wracaliśmy. Nie dojechaliśmy do jednostki. Wypadek z udziałem czterech samochodów, 4 osoby poszkodowane. Na miejscu, jak to zwykle bywa, nie było tak źle. Wróciliśmy. 5 minut. Wypadek, jedna osoba poszkodowana. Również obyło się bez tragedii. Nadwyrężenie odcinka szyjnego („efekt uderzenia bicza” po najechaniu na tył pojazdu), ból w odcinku lędźwiowym. Łącznie z obu wypadków do szpitala ostatecznie pojechały może dwie, trzy osoby „przebadać się”.

I teraz sobie tak myślę. Warto, cholera, warto robić cokolwiek, żeby być choć trochę skuteczniejszym w czymkolwiek co związane z tą robotą. Uwielbiam konkretną, sensowną, dającą wymierną korzyść pracę. Wy też?! Niemożliwe… 😉

Spełniłem się, nasyciłem, dopełniłem tą jedną akcją.
Mam teraz mnóstwo motywacji, jedyne czego mi brakuje to czas 

Życie tego człowieka zostało zachowane przez CAŁY zespół, przez nikogo bardziej, nikogo mniej. W pierwszej rocie mógłby być ktokolwiek inny. Padło na nas. Zrobiliśmy to co trzeba i szczęście pomogło nam zmieścić się w czasie. Bo po 5-10 minutach mogłoby być już po wszystkim.

Nasz wysiłek ma sens. Choćby całe nasze szkolenie przydało się raz na 5 lat.

A teraz #zdrowy_raKtownik

Po powrocie rękawice, koszulka, spodnie koszarowe, kominiarka do prania, nomex pójdzie na następnej służbie. Hełm wytarłem chusteczkami nawilżanymi alkoholem z zewnątrz i w środku. Można powiedzieć, że niektóre rzeczy prałem na wyrost (spodnie koszarowe), ale akurat zgrało się to z tradycyjnym praniem.
Można trzymać się zasad i trzeba się ich trzymać! Właściwie robię to często dla samych zasad, a nie z przekonania (chodzi o szczegóły całej profilaktyki, które najczęściej krytykowane są przez pragmatyków). Ważne, że mam cenną świadomość i wyznaczony azymut.
Na następnej służbie nomex będzie najpierw się prał, a potem suszył w suszarce bębnowej. Na ten czas będę miał ubranie zapasowe. Maseczki i nitryle oczywiście jeżdżą na GBA, GCBA. Po powrocie żel do twarzy: umyłem dokładnie szyję, uszy, nos, usta. Wytarłem szyję, okolice barków i karku za pomocą chusteczek nawilżających. Wieczorem wziąłem staranny prysznic, choć wg. sztuki powinienem od razu. Wytarłem na mokro siedzenia i poręcz w kabinie.

Jakbym nie wierzył w sensowność tych czynności to spojrzałbym na swoje ręce bez nitryli, zastawkę w maseczce, kolor chusteczki nawilżającej po przetarciu szyi, czy hełmu, zwróciłbym uwagę na ten czarny żur który wypłynął z rękawic… ale wierze. Wierzę w metodę „slight-edge”, filozofię „kaizen” i dowody bardziej lub mniej naukowe. Nie robię tego dla siebie, tylko dla moich bliskich i przyjaciół. Robię bo mi się chce.
A nasza skóra doskonale wchłania taki syf. Więcej o tym temacie TUTAJ.

Wszystkie informacje w treści są prawdziwe i opisują zdarzenia które miały miejsce 22 grudnia 2017 roku.

Dumnie wspiera projekt “Droga Ratownika”

Informacje

© Pierwsza odsłona strony www: 04.2016 (druga 01.2018, trzecia 03.2019), projekt założony 01.2015

Zespół>>>
O projekcie>>>

Aktualności na Facebooku

Obserwuj nas na:

Sponsorem głównym bloga jest:

sklep z profesjonalnym sprzętem ratowniczym i wyposażeniem straży